czwartek, 15 lipca 2010

żeberka i witaminy, czyli o dużej piłce, ważnych ludziach, złych kilometrach i dobrych wspomnieniach

Co człowiek je, tym je * - powiedział poeta. A na pewno je tym, kogo spotka. ;-)
Wielu z moich ulubionych przepisów, które na stałe weszły do codziennego jadłospisu nauczyłam się od osób poznanych na różnych etapach mojego życia. Te są najcenniejsze, bo przywołują wspomnienia o nich, o wspólnie przeżytych (i przeżutych też! :-P) cudownych chwilach.
Tematy dzisiejszego wpisu to owoce znajomości z niesamowitą, jedyną i niepowtarzalną osobą, którą poznałam podczas studiów w Lublinie - Oli. Jestem totalną fanką jej barwnej osobowości, ognistego temperamentu i, co oczywiste, prze-pomysłowej kuchni. :-) Sprawiła, że pokochałam soczewicę... (o tym już niedługo, obiecuję) a jej pomysł na żeberka był pierwszą rzeczą, która przyszła mi do głowy w sobotnie popołudnie gdy okazało się, że urządzamy u nas niedzielny wieczór piłkarski. Banda fanów futbolu, która schodzi się do naszego mieszkania na wspólne oglądanie finału Mistrzostw Świata stanowi nie lada wyzwanie, przyznajcie. ;-)
Oto opowieść o tym, jak dzięki magii wspomnień i płynącej z nich inspiracji udźwignęłam powagę chwili... ;-)

Żeberka po kawalersku

Składniki:

- 2 kg żeberek
- 4 cebule
- 3 łyżki miodu
- 2 butelki ketchupu (koniecznie pikantnego)

Żeberka solimy i obsmażamy aż się zrumienią. Układamy w żaroodpornym naczyniu. Na pozostałym tłuszczu podsmażamy pokrojoną w piórka cebulę. Wykładamy ją na żeberka i polewamy ketchupem wymieszanym uprzednio z miodem. Pieczemy w 180-200 st. około 1,5 do 2 godzin (warto próbować w trakcie by wyczuć właściwy moment).



Przepis jest błyskawiczny i bajecznie prosty. Aż trudno uwierzyć, że ma to sens. :-P W końcu sama jestem zwolenniczką podejścia bardziej slow-foodowego, ale czas był komfortem, którego nie mieliśmy. A efekt był naprawdę fajny - żeberka rozpływały się w ustach i smakowały przyjemnie słodko-pikantnie.

Do mięsa obowiązkowo sałatka - również z repertuaru Oli.
(tu uwaga: o ile żeberka to przepis zaadaptowany, o tyle sałatka - autorski!)

Sałatka Oli:

- mała główka kapusty pekińskiej
- 2 ogórki
- 3-4 pomidory
- czerwona papryka
- 20 dkg sera żółtego
- pestki słonecznika
- po pół pęczka: koperku, szczypiorku i natki pietruszki
- oliwa z oliwek
- sok z połowy cytryny
- sól, pieprz

Wszystkie składniki posiekać w ulubiony sposób, polać oliwą i sokiem z cytryny, doprawić do smaku, wymieszać. Proporcje warzyw są dowolne, myślę też, że dowolnie można eksperymentować z poszczególnymi składnikami. Uwielbiam jednak połączenie mocno warzywnej mieszanki z zupełnie innymi w swej fakturze: serem i pestkami, więc ich bym się nie pozbywała. ;-)



Podsumowanie: mecz był nudnawy, dobrze więc, że było co jeść. Żeberka cieszyły się prawie takim samym powodzeniem jak piwo! Jako gospodyni czuję się więc usatysfakcjonowana. ;-)
I jedna rzecz tylko napawa mnie nostalgią... Świadomość, że Lublin był tak dawno, a teraz dzielą nas tysiące kilometrów.
Myślę o Tobie ciepło Olu.

Dobrze, że jest Facebook. ;-D



* - JEST znaczy się, ale rozumiecie zabieg stylistyczny... ;-)

czwartek, 8 lipca 2010

makaron, brokuły, orzechy i... czyli medytacje wegetarianki nieortodoksyjnej ;-)




Nabyłam nową książkę o gotowaniu!:-) "Wegetariańskie dania - 101 sprawdzonych przepisów" nosi logo Good Food Magazine i jest skarbnicą niesamowitych pomysłów na sałatki, zupy, lekkie przekąski i dania główne, godnymi uwagi także dla Niekoniecznie-Wegetarian (patrz: ja! - mięso jadam, ale ostatnimi czasy mam na nie wyraźnie coraz mniejsze zapotrzebowanie...). Już pozaznaczałam sobie potrawy, które na pewno muszę wypróbować. ;-)
Oto pierwsza z nich, która przykuła moją uwagę jeszcze w księgarni. Prezentuję ją z niewielkimi zmianami w stosunku do oryginału.

Składniki: (na 2 osoby)

- pół opakowania makaronu (u mnie razowe świderki, w przepisie: spaghetti)
- ok. 200-250 g brokułów, rozdzielonych na różyczki
- 4-5 łyżek oliwy
- 1 mała cebula
- 1 ząbek czosnku
- 50 g orzechów włoskich
- 50 g bułki tartej
- sól, pieprz

bezczelnie pominęłam:
- 1/2-1 łyżeczki suchego chilli
- 1 łyżka oleju z orzechów włoskich

w przebłysku inwencji własnej dodałam:
- ser pleśniowy Błękitny Lazur

Makaron i brokuły należy ugotować. Ja używałam brokułów mrożonych, więc tylko zalałam je osolonym wrzątkiem i zostawiłam na kilkanaście minut - zbyt łatwo jest je rozgotować. W tym czasie rozgrzałam oliwę na patelni, by podsmażyć na nim posiekaną cebulkę i przeciśnięty przez praskę czosnek (ok. 2 min). Dodałam orzechy i bułkę tartą (w tym momencie należy też dodać chilli i olej orzechowy, jeśli ktoś posiada i ma na to ochotę ;-)) i smażyłam tak długo, aż składniki nabrały złocisto-brązowego koloru. Pozostało już tylko wyłożyć na talerz odcedzony makaron z brokułami i rozprowadzić na nich mieszankę orzechową. Uznałam jednak, że danie niepomiernie wzbogaci odrobina pleśniowego sera na wierzchu - doda mu wyrazistości i charakteru. Nie pomyliłam się. :-) Pycha!
Spróbujcie sami!