środa, 23 lutego 2011
warzywa z majerankiem, czyli apoteoza prostoty
Kontynuuję swe zachwyty nad zaletami warzyw korzeniowych i bulwiastych.
Odczarowuję je. Do tej pory były dla mnie jedynie tłem dla innych smaków, lecz dzisiaj wysuwają się na pierwszy plan.
Z powodzeniem! :-)
Póki zima twardo trwa, próbuję brać z niej to, co najlepsze...
Przepis ten odkrył mój tata i on jako pierwszy wcielił go w życie, wywracając do góry nogami moje pojęcie o pietruszce i selerze! Pieczone warzywa nabierają cudownej słodyczy, którą jednocześnie podkręca i kontrastuje dodatek octu balsamicznego. Do tej pory lekceważone (wręcz! bo czymże dla pietruszki jest bycie jedynie składnikiem włoszczyzny? ;-)), zyskują naprawdę nową wartość. Wykwintną.
Składniki:
(podam tak jak w oryginale, choć proporcje są jak dla batalionu wojska ;-) - czyli 8-10 osób; można je oczywiście zmniejszyć wedle potrzeb)
- oliwa - około 10-12 łyżek
- po 3 łyżki świeżego, posiekanego tymianku i majeranku (u mnie suszony majeranek i świeży rozmaryn)
- 1 kg ziemniaków obranych i pokrojonych w cząstki (mogą być pataty)
- 60-70 dkg marchewek pokrojonych w plasterki
- 60-70 dkg korzeni pietruszki pokrojonych w plasterki
- 50 dkg selera korzeniowego pokrojonego w dość dużą kostkę
- 2 średnie czerwone cebule obrane i pokrojone w cząstki
- 3 łyżki octu balsamicznego
- 3 łyżki posiekanej natki pietruszki
- 2 łyżeczki świeżo startej skórki cytrynowej
- sól i pieprz
Rozgrzej piekarnik do 210 stopni. Posmaruj dwie spore blachy oliwą. W dużej misce wymieszaj 6 łyżek oliwy z 2 łyżkami tymianku i 2 łyżkami majeranku. Dodaj warzywa, dokładnie wymieszaj. Oprósz je solą i pieprzem, ułóż na blachach. Blachy kolejno wstawiaj na górny poziom nagrzanego piekarnika i piecz, aż warzywa będą miękkie (ok. 50 minut). Wymieszaj ocet balsamiczny z 3 łyżkami oliwy oraz resztą ziół. Sosem polej upieczone warzywa. Posyp natką (obficie!) i skórką cytrynową, przypraw znów - jeśli trzeba - solą i pieprzem.
Świetne zarówno na ciepło, jak i na zimno.
Mogą być dodatkiem do pieczonego mięsa lub ryby. Mnie najbardziej smakują solo.
Przepis pochodzi prawdopodobnie z któregoś z kulinarnych dodatków do Gazety Wyborczej. "Prawdopodobnie", bo strona niestety została wyrwana. ;-)
czwartek, 17 lutego 2011
ciasto czekoladowe z burakiem, czyli o tym, jak liczy się wnętrze
Pomysł urzekł mnie już dawno w programie "Cook yourself thin".
Przepis znalazłam ostatnio u Polki .
Temat wcieliłam w życie w miniony weekend.
Powtórzę w nadchodzący. :-)
Ciasto jest przepyszne! Obłędnie czekoladowe. Dzięki dodatkowi buraka cudownie wilgotne. Za sprawą minimalnego dodatku cukru i białej mąki oszczędzamy sobie zbędnych kalorii. Natomiast wysokoprocentowa czekolada to czysta pozytywna energia.
Czego chcieć więcej od deseru? ;-)
Składniki:
- 250g gorzkiej czekolady (użyłam dwóch tabliczek 90%, po 100g każda)
- 3 jajka
- 200g cukru (użyłam białego, aromatyzowanego laską wanilii)
- 100ml oleju słonecznikowego
- 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (opcjonalne, ja pominęłam ze względu na cukier)
- 100g mąki pszennej
- 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
- 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 50g mielonych migdałów
- 250g surowych buraków
Czekoladę połamać na kawałki i rozpuścić w kąpieli wodnej. Odstawić na chwilę, by lekko przestygła. Jaja ubić z cukrem, stopniowo dolewać olej. Następnie delikatnie wymieszać masę z mąką (połączoną wcześniej z proszkiem i sodą), ekstraktem waniliowym i mielonymi migdałami. Dodać obrane i starte na tarce buraki (nie odciskałam soku) oraz stopioną czekoladę. Wymieszać. Przełożyć do formy wyłożonej papierem do pieczenia (małej tortownicy - ok. 20 cm lub keksówki). Piec w 180 st. przez ok. 50-60 min. do tzw. "suchego patyczka".
Po ostudzeniu można polać dowolną polewą.
Ja zajadałam się ciastem "bez niczego", Jędrkowi podałam zaś wersję "na bogato" - z gorącym sosem czekoladowym (pół tabliczki czekolady deserowej rozgrzane z 2 łyżami mleka kokosowego), konfiturą z wiśni i płatkami migdałów.
Uwaga: przy drugiej opcji nie da się zjeść więcej niż jednej porcji na raz! Ale też jest fajnie. ;-)
wtorek, 15 lutego 2011
boeuf bourguignon , czyli pierwsze koty za płoty ;-)
Zawsze wydawało mi się, że kuchnia francuska to gotowanie dla zaawansowanych. Złożone, wielowątkowe przepisy, mnogość składników i przypraw, stosunkowo długi czas przygotowywania i te skomplikowane procedury (!) jak deglasowanie, flambirowanie... - fascynowały mnie i napawały przerażeniem jednocześnie.
No bo jak powtórzyć to wszystko w amatorskiej kuchni? ;-)
Okazuje się, że i francuskie specjały można oswoić. Oczywiście dzięki niezrównanej Julii Child! :-) Zaczęłam od jej kultowej już wołowiny po burgundzku, bo mimo że efektowna i wyrafinowana w smaku, wymaga naprawdę elementarnych zdolności i wyposażenia kuchennego. Długi czas przygotowania zaś, to głównie radosne i pełne podekscytowania oczekiwanie na wyjęcie dania z piekarnika.
Nie zmienia to jednak faktu, że jestem z siebie przedumna! :-)
Zachęcam wszystkich do spróbowania swoich sił. Naprawdę warto.
Opierałam się na przepisach wg Ani i Eli .
Składniki:
- ok. 1 kg wołowiny, pokrojonej na 4-5 cm kawałki
- 30 dkg szynki "mocno wędzonej" (w oryginale boczek, ale u mnie wersja bardziej dietetyczna ;-))
- oliwa/olej do smażenia
- mąka to obtoczenia mięsa
- 4 marchewki pokrojone w duże kawałki
- 2 cebule obrane i pokrojone w cząstki
- ok. pół butelki wytrawnego, czerwonego wina
- ok. 500 ml esencjonalnego bulionu (u mnie wołowy)
- 2 łyżki koncentratu pomidorowego
- 4 ząbki czosnku obrane i zgniecione
- sól i pieprz
- gałązka tymianku
- liść laurowy
- gałązka rozmarynu
- ziele angielskie
Na patelni rozgrzać odrobinę oliwy i wrzucić pokrojoną w kostkę szynkę. Podsmażyć i przełożyć do naczynia żaroodpornego. Na tą samą patelnię wrzucić czosnek, cebule i marchewki. Lekko zrumienić i również przełożyć do naczynia. Następnie smażyć partiami kawałki wołowiny lekko posolone, popieprzone i obtoczone w mące. Na raz wrzucać na patelnię ok. 5-6 kawałków. (Jeśli wrzucimy za dużo, mięso puści sok i zamiast się zrumienić, zacznie się w nim gotować.)
Usmażone mięso przekładać do naczynia z szynką i warzywami.
Następnie dodać koncentrat pomidorowy, czerwone wino i gorący bulion. Wszystko delikatnie wymieszać. Mieszanka płynów powinna prawie zakrywać mięso.
Na samym końcu dorzucić po 3-4 ziarenka pieprzu i ziela angielskiego, a na wierzchu ułożyć tzw. bouquet garni, czyli świeże zioła przewiązane bawełnianą nitką.
Naczynie przykryć i wstawić do piekarnika. Piec 3 godziny w ok. 200 stopniach.
Boeuf bourguignon w oryginale podaje się z bagietką. Ja proponuję ziemniaczki zapiekane z rozmarynem.
Ziemniaki w łupinach najpierw dokładnie szoruję pod bieżącą wodą, a potem obgotowuję. Gdy przestygną, kroję na cząstki i układam na blasze. Polewam oliwą, posypuję solą ziołową i listkami rozmarynu. Piekę ok. 20 min w dobrze nagrzanym piekarniku.
Do tego na stole znalazł się zielony groszek z masłem i pieczarki delikatnie obsmażone w czosnku.
Niedzielny obiad był tym razem wyjątkowo uroczysty. :-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)