niedziela, 27 czerwca 2010

naleśniki ze szpinakiem, kurczakiem, curry i ananasem, czyli znów jestem w domu :-)



Ach, jak mi tego brakowało! Po tak długich (anty)kulinarnych wakacjach (gdyż los w swej przewrotności ostatnio rzucił mnie służbowo na dwa tygodnie w miejsce rządzące się zasadami zbiorowego żywienia, gdzie w wypadku niewystarczającego entuzjazmu okazywanego wobec kaszanki podanej na kolację, pozostawało zadowolić się chlebem z dżemem), z nieukrywaną radością wróciłam do możliwości samodzielnego komponowania swoich posiłków. :-P
Pierwsza niedziela w domu zainspirowała mnie do przygotowania dania zawsze kojarzącego mi się z Krakowem - za którym tak bardzo się stęskniłam. :-) Pochodzi ono z menu małej knajpki na Kazimierzu (ul. Józefa 6) o wdzięcznej nazwie "Kolanko no. 6", którą regularne odwiedzałam zanim jeszcze zamieszkałam tu na stałe. Przepis opracowany przeze mnie oparty jest na tym, co udało się podpatrzeć na talerzu. ;-)
Trudno jednak zapomnieć tak cudne połączenie głównych składników: kurczaka z curry, ananasa i szpinaku...
Ale do rzeczy:

Naleśniki:

• 1 szkl. mąki
• 1 szkl. mleka
• 2 jajka
• 1 łyżeczka cukru
• szczypta soli
• 3 łyżki oleju roślinnego
• olej do smażenia

Wszystkie składniki należy razem zmiksować i najlepiej odstawić przed smażeniem na ok. pół godziny, by ciasto "odpoczęło".

Farsz:

• 2 filety z kurczaka
• 1 puszka ananasa
• kubek śmietany 18% (200 g)
• 1 łyżeczka curry
• opakowanie mrożonego szpinaku w liściach (450 g)
• 2 ząbki czosnku
• łyżka masła
• szczypta gałki muszkatołowej
• sól, pieprz
• olej do smażenia

Ponadto:

• kawałek (ok. 100 g) startego sera żółtego
• szczypiorek

Kurczaka kroimy w kosteczkę i podsmażamy na oleju. Doprawiamy solą i pieprzem, posypujemy curry (ja go nie żałuję ;-)). Następnie dorzucamy pokrojonego ananasa, a po chwili wlewamy zahartowaną śmietanę (posoloną i wymieszaną z łyżką płynu spod kurczaka - zapobiega to jej ewentualnemu ścięciu). Osobno rozmrażamy szpinak i podsmażamy go na łyżce masła. Doprawiamy czosnkiem przeciśniętym przez praskę, solą, pieprzem i gałką muszkatołową.

Na usmażonym naleśniku rozkładamy trochę szpinaku, na to kurczaka z ananasem. Składamy dowolnie (ja najczęściej w trójkąt). Posypujemy tartym serem i szczypiorkiem. Docelowo ser powinien być roztopiony - w knajpie na pewno używają do tego mikrofali, której ja nie posiadam. Nie mam natomiast nigdy cierpliwości, żeby po tym wszystkim odpalać jeszcze piekarnik. :-P Wiórki sera też dają przyjemny efekt. :-)
Jemy aż nam się uszy trzęsą!

poniedziałek, 7 czerwca 2010

odrywaniec, czyli czary i paranoje ;-)



Wybaczcie ten kącik autopromocji, ale duma mnie rozpiera i muszę się tym z Wami podzielić. Otóż okiełznałam wreszcie ciasto drożdżowe! Zawsze mnie onieśmielało, o czym już wspominałam... To nieskończone wyrabianie i rośnięcie wydawało mi się wręcz magiczne.
A może po prostu chodziło o moje odwieczne problemy z cierpliwością, którą wciąż - z racji wykonywanego zawodu - intensywnie trenuję? ;-)
Tym razem udało mi się znaleźć w sobie wystarczająco dużo siły i spokoju by potrafić... czekać.
Stresów i tak było mnóstwo, nie przeczę. :-P Ale chwila chyba była odpowiednia.
Niedzielne popołudnie. Burzowo za oknem.* Pachnące pomarańcze i cytryny na parapecie po drugiej, bezpiecznej stronie. Zaklinanie słońca...

I udało się, hej! ;-)

Przepis już dawno wypatrzony na: http://oliveandflour.blogspot.com/
Podaję go za Mico.

Ciasto:
- 2 i 3/4 szklanki mąki
- 1/4 szklanki cukru
- 2 i 1/4 łyżeczka suchych drożdży (ok. 9 g)
- szczypta soli
- 1/3 szklanki mleka
- 55g masła
- 1/4 szklanki wody
- 1 i 1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii (pominęłam, z braku niestety)
- 2 duże jajka

Posypka:
- 1/2 szklanki cukru
- 3 łyżki startej skórki cytrynowej
- 1 łyżka startej skórki pomarańczowej
- 50 g rozpuszczonego masła



Mąkę – dwie szklanki - mieszamy z cukrem, drożdżami i solą. Mleko z masłem mocno podgrzewamy, następnie zdejmujemy z palnika, dodajemy wodę i odstawiamy na chwilę żeby przestygło. Dodać ekstrakt waniliowy i wymieszać. Teraz całość wlewamy do miski z mąką i mieszamy łopatką, aż się w miarę połączy.
Następnie wyrabiamy ciasto, można sobie pomóc mikserem, dodając jajka po jednym i pół szklanki mąki. Kiedy już wszystko razem ładnie się wyrobi, to przekładamy na stolnicę i jeszcze chwilkę je męczymy ręcznie, aż ciasto będzie elastyczne, ale nie klejące się. Jeśli jest za bardzo klejące, można dodać resztkę mąki, my tak robimy.
Odstawiamy na godzinkę do wyrośnięcia.

W tym czasie przygotujemy sobie posypkę – cukier mieszamy ze skórkami. (Ja użyłam skórki z dwóch cytryn i jednej dużej pomarańczy).
Masło rozpuszczamy i odrobiną wysmarowujemy foremkę keksową (22x12cm).
Wyrośnięte ciasto rozwałkowujemy na prostokąt o wymiarach 50x30cm, smarujemy masłem i kroimy na 5 pasów o szer. 10 cm. Na pierwszy pas sypiemy mieszankę cukru ze skórkami (ok. półtorej łyżeczki), przykrywamy drugim pasem itd. kończąc na warstwie cukru.
Kroimy teraz ciasto w poprzek na 6 równych pasków o szerokości ok.6 cm. i układamy je na sztorc w keksówce. Po bokach zostawiamy trochę miejsca. Przykrywamy i znów odstawiamy na ok. godzinkę do wyrośnięcia.
Pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 180 st. ok. 30 min, aż się zrumieni. Wyciągamy i zostawiamy w foremce jeszcze z 15 min, żeby przestygło.

Ciasta nie kroimy – odrywamy sobie (i tu niespodzianka: stąd nazwa ;-D) po kawałeczku i wcinamy. Pyszne! Mięciutkie, aromatyczne ciasto, na bokach lekko chrupiące od skarmelizowanej skórki cytrynowej.

Przepis jest czaso- i pracochłonny, ale w zupełności wart tej ceny!
Odrywaniec zniknął w 3/4 już w pierwszej godzinie istnienia.
Też w sposób magiczny. ;-)
Cud!





* notka powstaje z tygodniowym opóźnieniem :-P

czwartek, 3 czerwca 2010

ryba w sezamie, czyli... nie mam dziś weny :-P



Bo czasem tak się dzieje. Że weny brak. Nawet na obiad. Ale zanim sięgnę po (niezawodne skądinąnd ;-)) warzywa na patelnię, chwila zastanowienia. Wystarczy mała paczuszka sezamu na stanie (która przypadkowo znalazła się w kuchni po skomplikowanych eksperymentach z pastą tahini :-P) oraz kilka prostych składników.
I zwykła mrożona tilapia wykopana z dna zamrażarki nabiera szlachetności...
I mój prywatny Orient Express odjeżdża po raz kolejny. :-)

(pomysł zaczerpnięty ze strony: http://magiasmakow.blox.pl)

Składniki:

- 500 g filetów z ryby, pokrojone na mniejsze kawałki
- 1 nieduża cytryna (ja użyłam limonki) - starta skórka i wyciśnięty sok
- 5 łyżek sosu sojowego
- 1 łyżeczka startego imbiru
- 1 jajko
- szczypta gałki muszkatołowej
- sól i pieprz do smaku
- sezam do obtoczenia
- olej do smażenia


Z cytryny/limonki, sosu sojowego i imbiru robimy marynatę. Wrzucamy do niej rybę i zostawiamy w lodówce na min. 30 minut. Jajko roztrzepujemy z solą i gałką muszkatołową. Maczamy w nim kawałki ryby, a następnie w sezamie. Smażymy w oleju na złoty kolor.
Uwagi: rybka jest pyszna, pachnie niesamowicie już podczas przygotowywania. Smakuje jeszcze lepiej! Aczkolwiek podczas konsumpcji wpadłam na pomysł, że byłaby jeszcze lepsza, gdyby kwaśność limonki złamać słodyczą (np. dodać łyżkę miodu do marynaty). Koniecznie wypróbuję ten pomysł przy najbliższej okazji i dam znać.
Odważnych zachęcam do eksperymentowania wcześniej i dzielenia się wrażeniami. :-)
Miłego!