niedziela, 28 marca 2010

muffiny Nigelli, czyli czekoladowe upodlenie...



No i stało się. Pokusa upieczenia czegoś pysznego w sobotnie popołudnie okazała się tak silna, że wszelkie szlachetne dietetyczne postanowienia zostały obrócone w niwecz :-P Zresztą, ten tydzień i tak należy spisać na straty - Święta zbliżają się wielkimi krokami, a razem z nimi wszechogarniające szaleństwo konsumpcji. Zamiast więc walczyć z nieustannymi wyrzutami sumienia... chyba dam sobie z nimi spokój. Na jakiś czas. Moje superego potrzebuje urlopu. :-P

Składniki:
(oficjalnie na 12 muffinów, ale mnie wyszło ponad 2 razy więcej - przypuszczam, że mniejszych niż w oryginale)

suche:
  • 1 i 3/4 szklanki mąki
  • 2 łyżki kakao
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 3/4 szklanki cukru pudru
  • 150 g pokruszonej gorzkiej czekolady; ok. 120 g wymieszaj z pozostałymi składnikami, a 30 g zachowaj do posypania (ja - w swej nieopanowanej skłonności do przesady - użyłam jej prawie 2 razy więcej, by były naprawdę mocno czekoladowe... ;-))
mokre:
  • 1 szklanka mleka
  • 1 szklanka oliwy
  • 1 łyżeczka aromatu lub ekstraktu waniliowego
  • 1 jajo
Suche składniki wymieszać ze sobą w jednej misce; w drugiej wymieszać składniki mokre. Do składników suchych przelać mokre, wymieszać niedbale – w tym przypadku idealne połączenie składników nie jest aż tak istotne. Wypełniaj każdy z otworów w muffinowej formie do ok. 2/3 głębokości. Przed wstawieniem muffinek do piekarnika posyp je pozostałą czekoladą. Powinny być pieczone w temperaturze ok. 200 stopni przez 20 min.



Efekt wart jest grzechu ;-)

Pozdrawiam,
Królowa Niekonsekwencji

P.S. Specjalnie podziękowania dla Mi, mającej swój ogromny udział w fotografowaniu oraz pałaszowaniu owego wypieku ;-) Cium!

czwartek, 25 marca 2010

sałatka słoneczna, czyli por dla opornych



...czyli szybki sposób na zagospodarowanie nadmiaru porów (zakupionych do zupy szpinakowej :-P)

Pomysł pojawił się niejako automatycznie, bo sałatka ta oraz jej rozmaite wariacje widnieją w naszym domowym menu od kiedy pamiętam. Jest jedną z moich ulubionych.

Składniki:
- 2-3 pory
- 15-20 dkg sera żółtego (np. Gouda)
- puszka ananasa w zalewie
- puszka czerwonej fasolki
- sól, pieprz
- majonez



Pory kroimy w talarki lub pół-talarki i sparzamy wrzątkiem. Ser kroimy w drobną kosteczkę (można zetrzeć na tarce o grubych oczkach), podobnie ananasa (kroimy, nie trzemy ;-)). Fasolkę odsączamy z zalewy (można ją przepłukać na sicie pod bieżącą wodą). Doprawiamy i mieszamy z majonezem. Taka jest według mnie najlepsza. Ale w związku z niedawno podjętą decyzją o próbach zdrowego odżywiania się, dziś majonez zastąpiłam jogurtem naturalnym z dwiema łyżeczkami musztardy (zżerały mnie wyrzuty sumienia z powodu sera:-P). I też jest dobra.
W innych wariacjach tej sałatki moja mama zastępuje czerwoną fasolkę kukurydzą, a dodatkowo dodaje posiekane jajka na twardo.
Mama Jędrka natomiast, również w wersji z kukurydzą, ananasa zastępuje pomarańczą.
Wszystkie są pyszne! A nawet bardziej słoneczne w wyglądzie ;-)
Inwencja należy do Was.
Miłego!

zupa szpinakowa, czyli zielony dla koneserów



...a co! Jak szaleć to szaleć!;-)
Przepis jest mocno archiwalny, bo pochodzi z dodatku do Gazety Wyborczej z 28.06.2004 o diecie 1200 kcal. Zupa więc, mimo że bardzo pożywna, jest mało kaloryczna.

Składniki:
- 1 łyżka oleju słonecznikowego
- 1 średnia cebula, drobno posiekana
- 3 ząbki czosnku, zmiażdżone
- 1 por, drobno pokrojony
- 1 łodyga selera naciowego, pokrojona (ja z braku takowego dodałam kawałek korzenia)
- 200 g liści szpinaku (ja dodałam mrożony)
- garść posiekanej natki pietruszki (pominęłam, bo nie miałam)
- 400 ml bulionu warzywnego
- sól i pieprz (+ dodatkowo w mojej wersji gałka muszkatołowa)
- 1 łyżka parmezanu



Rozgrzej olej w garnku o grubym dnie. Włóż cebulę, czosnek, seler i por, i smaż, aż będą miękkie. Dodaj szpinak, natkę, bulion i przyprawy. Gotuj przez kilka minut. Zmiksuj zupę. Przypraw solą i pieprzem do smaku. Podawaj posypaną parmezanem. Pyszna również z groszkiem ptysiowym!

...choć na razie tylko ja o tym zaświadczam - Jędrek jeszcze nie poczuł się na tyle odważny by spróbować ;-)

pesto the besto! czyli zielono mi...



Długo zwlekałam z opublikowaniem pierwszego posta, bo bardzo bardzo zależało mi, by był on na temat pesto. A ze względów różnych byłam je w stanie zrobić dopiero dziś.
Wybaczcie więc obsuwę.

Pesto jest czymś, co mnie absolutnie zachwyca. Jest kwintesencją tego, czego szukam w kuchni - idealną kombinacją cudownego aromatu i zachwycającego koloru. Wzruszające w swej prostocie! ;-) Nie raz ratowało mnie przed popadnięciem w totalnego doła podczas tegorocznej megadługiej zimy, kiedy wszystko wydawało się bure, nijakie i beznadziejnie mroczne. A ta soczysta, pachnąca zieleń po prostu energetyzowała :-)
Dlatego dziś robię je dla uczczenia panującej nam już od kilku dni Pani Wiosny, kiedy w słonecznej euforii mogę wreszcie wypucować wszystkie okna.

Przepis podaję za Robertem Makłowiczem, by pomógł Wam wyczuć proporcje. Ja zawsze robię to "na oko", więc za każdym razem wychodzi nieco inaczej ;-)
Potrzebne są:

* 2 nabite szklanki liści bazylii
* 2-3 ząbki czosnku (zależnie od wielkości - i radzę dać raczej mniej niż więcej, bo zbyt zdominuje smak)
* 1/3 szkl. parmezanu
* 1/3 szkl. oliwy
* 3 łyżki orzechów pinii



Wszystko razem miksujemy i voila! Ostateczna konsystencja to rzecz indywidualna. Może być to gładka masa, ale można zostawić małe orzechowo-parmezanowe grudki i też jest super.
Najczęściej, razem z Jędrkiem wcinamy wszystko co jest z makaronem (świeżo ugotowane spaghetti lub penne mieszamy z pesto i ewentualnie posypujemy jeszcze orzeszkami), ale może tym razem uda mi się coś zachować do łososia lub sałatki caprese.
Mniam!



"Zielono mi... i spokojnie..." Nareszcie. :-)

piątek, 19 marca 2010

przewrotnie ;-) czyli prolog

The Car Is On Fire - "Can't Cook (Who Cares)"



...czyli o wyższości zapału i radości z gotowania nad jego obiektywnymi rezultatami.
Z przesłaniem na początek, a co!;-)
Do niedługiego!