czwartek, 25 marca 2010

pesto the besto! czyli zielono mi...



Długo zwlekałam z opublikowaniem pierwszego posta, bo bardzo bardzo zależało mi, by był on na temat pesto. A ze względów różnych byłam je w stanie zrobić dopiero dziś.
Wybaczcie więc obsuwę.

Pesto jest czymś, co mnie absolutnie zachwyca. Jest kwintesencją tego, czego szukam w kuchni - idealną kombinacją cudownego aromatu i zachwycającego koloru. Wzruszające w swej prostocie! ;-) Nie raz ratowało mnie przed popadnięciem w totalnego doła podczas tegorocznej megadługiej zimy, kiedy wszystko wydawało się bure, nijakie i beznadziejnie mroczne. A ta soczysta, pachnąca zieleń po prostu energetyzowała :-)
Dlatego dziś robię je dla uczczenia panującej nam już od kilku dni Pani Wiosny, kiedy w słonecznej euforii mogę wreszcie wypucować wszystkie okna.

Przepis podaję za Robertem Makłowiczem, by pomógł Wam wyczuć proporcje. Ja zawsze robię to "na oko", więc za każdym razem wychodzi nieco inaczej ;-)
Potrzebne są:

* 2 nabite szklanki liści bazylii
* 2-3 ząbki czosnku (zależnie od wielkości - i radzę dać raczej mniej niż więcej, bo zbyt zdominuje smak)
* 1/3 szkl. parmezanu
* 1/3 szkl. oliwy
* 3 łyżki orzechów pinii



Wszystko razem miksujemy i voila! Ostateczna konsystencja to rzecz indywidualna. Może być to gładka masa, ale można zostawić małe orzechowo-parmezanowe grudki i też jest super.
Najczęściej, razem z Jędrkiem wcinamy wszystko co jest z makaronem (świeżo ugotowane spaghetti lub penne mieszamy z pesto i ewentualnie posypujemy jeszcze orzeszkami), ale może tym razem uda mi się coś zachować do łososia lub sałatki caprese.
Mniam!



"Zielono mi... i spokojnie..." Nareszcie. :-)

2 komentarze:

  1. Jesteś moją idolką, mi się jeszcze nie chciało myć okien ;-)

    A apropo pesto. Gdzie ja w L. mogę dostać te śmieszne orzeszki?

    OdpowiedzUsuń
  2. yyy... nie mam pojęcia:P ale wiem gdzie są w Krakowie:D zresztą, w niektórych przepisach orzechy piniowe są zastępowane włoskimi lub pistacjami - możesz wypróbować taki wariant

    OdpowiedzUsuń