Tak naprawdę nie wiem, czy ta sałatka jest zupełnie korsykańska. Jadłam ją jednak po raz pierwszy w korsykańskiej restauracji Paese w Krakowie. Stąd wyprowadziłam krótki wywód logiczny, że taka jest. ;-) Zresztą, mniejsza o to. Smakowała mi bardzo i postanowiłam odtworzyć ją w domu. Za drugim razem również była super. Dla mnie. :-D Okazało się bowiem, że to pierwszy z moich kulinarnych popisów, na który Jędrek zareagował wyjątkowo mało entuzjastycznie... Zjadłam całą sama. Cóż, czasami zapominam, że nie każdy jest koneserem kiełków. ;-) Pozdrawiam Cię Kochanie!
Składniki:
- sałata lodowa (bądź inna, mix różnych też będzie świetny) - suszone pomidory w oliwie - kiełki soi - niebieski ser - pestki słonecznika - winegret
Sałatę porwać na kawałki, pomidory pokroić w paseczki, ser w kostkę/pokruszyć. Na suchej patelni uprażyć pestki. Posypać nimi całość. I jeszcze kiełkami. I polać winegretem. Wszystko w ilości dowolnej, jak lubicie. O ile lubicie. :-) Dla mnie cudo.
Dzisiejszy wpis to bardziej pomysł niż przepis, ekspresowy jak samo wykonanie. O muffinach pisałam już wielokrotnie, przepis podstawowy na czekoladowe ciasto możecie znaleźć np. tu (w tej sytuacji pomijacie oczywiście śliwki i piernikową przyprawę ;-)). Reszta zaklęcia to polewa ze stopionej białej czekolady (rozpuszczonej koniecznie w kąpieli wodnej!) oraz połówka truskawki na czubku. Całość można wyczarować w popołudniową godzinkę, po powrocie z pracy, i z dumą zanieść przewzruszonej już-prawie-tuż-tuż-teściowej na urodzinową herbatkę jeszcze tego samego wieczoru. Ogrom wywołanej radości jest niewspółmierny do włożonego wysiłku. Warto. :-)
Inspiracja: bliżej nieokreślony program na Kuchnia.tv widziany już dobrą chwilę temu.
No dobra. Jest w nich coś. W tym roku wyjątkowo mi smakują! Wiem, że gdzieś w Polsce pada śnieg (czy nawet już w Wolbromiu!:-P) i jest odrobinę zbyt zimno jak na maj. Jednak kilka popołudniowych promyków słońca tuż po wyjściu z pracy i drobne zakupy pod Halą Targową (pęczek zielonych szparagów, rabarbar, młode ziemniaczki i pomidory malinowe) zdecydowanie wystarczyły mi dziś do szczęścia. :-D Wiosna była na talerzu.
Po raz kolejny inspirując się pomysłami Asi stworzyłam szybki i... wzruszający (mnie!) obiad. ;-)
Składniki: - 14 zielonych szparagów - 1 łyżka oliwy z oliwek - 7 plasterków szynki parmeńskiej (lub innej szynki suszonej) - tarty parmezan (ja pominęłam) - listki świeżej bazylii
Dressing balsamiczny: (robiłam z połowy porcji) - 6 łyżek dobrego octu balsamicznego - 5 łyżek oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia - 1 łyżka soku z cytryny - 1 łyżeczka cukru - 2 łyżeczki świeżo zmielonego czarnego pieprzu
Szparagom odłamać zdrewniałe końce i wyrzucić. Łodygi obrać na 1/4 wysokości od dołu, opłukać i osuszyć papierowym ręcznikiem. Wysmarować oliwą z oliwek i zawinąć ciasno w połowę plasterka szynki parmeńskiej. Ułożyć w naczyniu żaroodpornym i piec przez około 15-20 minut obracając od czasu do czasu, aż szynka się zrumieni, a szparagi lekko zmiękną. Przygotować dressing balsamiczny łącząc wszystkie składniki w słoiczku, potrząsając nim. Szparagi ułożyć na talerzach, polać dressingiem balsamicznym i posypać tartym parmezanem (niekoniecznie jak dla mnie) oraz, koniecznie!, posiekaną bazylią!
Tak przyrządzone szparagi są raczej lekką przekąską niż samodzielnym daniem, więc podałam je z ziemniakami pieczonymi z rozmarynem oraz sałatką z pomidorów. (Najprostsza na świecie, najulubieńsza taty: Pokrojone w plasterki pomidory oprószyć delikatnie solą i obficie pieprzem, do tego drobno posiekana cebulka, oliwa i kilka kropli octu winnego).
Natomiast pozostałe resztki utworzyły cudowną sałatkę, pyszną i na zimno, i na ciepło. (Tu też koniecznie pamiętajcie o bazylii i dressingu!)
Zimne, mokre, szare niebo. Deficyt energetyczny. Zamknięte sklepy. Szybki przegląd lodówki. Włączam tryb kreatywności. Rozmrożona smętna sola i luksusowy wędzony łosoś obok. Razem? A dlaczego nie? Zrównam ich status. ;-D Będzie zapiekanka. Jeszcze tylko szybka konsultacja z ulubioną Kwestią Smaku i do dzieła. Przepis jest fuzją kilku znalezionych na ten temat. Oto moja wersja. :-)
Składniki:
- 900 g filetów z soli (waga przed rozmrożeniem - to istotne, bo baaardzo różni się od tej po :-P) - 100 g (kilka plastrów) wędzonego łososia - 5-6 ziemniaków - 300 ml mleka - 1 liść laurowy - 4 ziarenka pieprzu - 1 mała cebula, pokrojona w cienkie plasterki - łyżka masła - łyżka mąki - 2 łyżki posiekanej natki pietruszki - szczypta gałki muszkatołowej - sól - pieprz - oliwa do posmarowania formy
Piekarnik nagrzać do 200 stopni. Formę żaroodporną wysmarować oliwą. Ziemniaki obrać i pokroić na cienkie plasterki. Włożyć do garnka z chłodną wodą, doprawić solą i zagotować. Gotować przez około 3 - 4 minuty, następnie odcedzić na sicie. Na patelnię włożyć umytą solę i wlać mleko. Dodać liść laurowy, ziarna pieprzu, plasterki cebuli. Zagotować, zmniejszyć ogień, przykryć i dusić przez kilka minut. (Uwaga! Ryba łatwo się rozpada!) Zdjąć z ognia i zlać mleko do naczynia z miarką (pieprz i liście laurowe usunąć). W razie potrzeby dodać więcej mleka, aby otrzymać 300 ml płynu. Podzielić filety ryby na mniejsze kawałki. Zrobić sos beszamelowy: Na małym ogniu w rondelku roztopić masło, dodać mąkę i ciągle mieszając gotować przez około 2 -3 minuty. Zdjąć z ognia i stopniowo wlewać 300 ml mleka, dokładnie mieszając. Postawić rondelek z powrotem na ogniu i ciągle mieszając gotować, aż sos zgęstnieje. Gotować przez kolejne 2 - 3 minuty, aż sos będzie gładki. Dodać natkę, gałkę muszkatołową, doprawić solą i pieprzem. Rybę włożyć do naczynia żaroodpornego, na niej ułożyć kawałki wędzonego łososia. doprawić solą i pieprzem. Polać sosem beszamelowym. Na wierzchu ułożyć plasterki ziemniaków, tak aby zachodziły na siebie. Ziemniaki posmarować roztopionym masłem lub oliwą i wstawić do nagrzanego piekarnika.Piec bez przykrycia przez 25-30 minut, aż ziemniaki będą ładnie zrumienione (choć czasami może być to trudne, szczególnie dla posiadaczy piekarników gazowych, bez opcji grzania z góry - patrz: mój przypadek ;-)).
Tak czy inaczej, obie wersje są pyszne z dowolną wariacją na temat zielonej sałaty. Ach! Gdyby tak jeszcze znalazł się do tego kieliszek schłodzonego, białego wina...
Znów zaniedbałam bloga. Mój mały głód urósł już chyba do niebotycznych rozmiarów... ;-) Cóż, trochę się działo, ale już wszystko pod kontrolą. Względną. Stęskniona wracam z pomysłem na świąteczny mazurek, który - mówiąc nieskromnie - był tak fantastyczny, że nie zamierzam odkładać go na kolejny rok. Wystarczy zmienić tylko formę na ciasto i z tego samego przepisu powstanie obłędna tarta. :-) Spód i kompozycja składników zaczerpnięta została od Komarki , ostateczne wykonanie jest jednak inwencją własną. Zapraszam!
Mazurek vel Tarta "śliwka w czekoladzie"
kruche ciasto na spód: - 125 g mąki pszennej, - 125 g mąki krupczatki, - 125 g masła, - 1/2 łyżeczki soli, - 1 jajko, - 2 łyżeczki cukru pudru,
nadzienie: - mały słoiczek powideł śliwkowych - 150-200 g suszonych śliwek - ok. 2 łyżki wódki (lub innego alkoholu)
masa marcepanowa: - 125 ml wody - 250 g cukru - 250 g migdałów bez skórki - zmielonych - sok z cytryny
polewa czekoladowa: - 1 łyżka masła - 1 łyżka cukru - 1 łyżka kakao - 1 łyżka mleka lub wody
do posypania: - 50 g płatków migdałowych
Ze składników na ciasto szybko zagnieść gładką masę, uformować kulę i włożyć do lodówki na około 1/2-1 godziny. Rozwałkować i ułożyć w blaszce albo formie do tarty. Piec w piekarniku rozgrzanym wcześniej do temperatury 200 stopni około 15 minut, aż ciasto lekko się zarumieni. Ostudzić. Do rondelka wlać wodę i cukier. Gotować na małym ogniu, aż powstanie syrop. Gdy przestygnie, utrzeć go z migdałami i sokiem z cytryny. Masę wyłożyć na przestudzony spód. Na masę marcepanową wyłożyć powidło śliwkowe oraz suszone śliwki (pokrojone wcześniej w paseczki i namoczone w alkoholu). Wszystkie składniki na polewę czekoladową włożyć do rondelka i rozpuścić na małym ogniu, nieustannie mieszając. Nie dopuścić do zagotowania! Gorącą polewą polać mazurek/tartę i posypać uprażonymi płatkami migdałów.
P.S.1. Przepis wydaje się być czasochłonny, głownie ze względu na zabawę z masą marcepanową, ale można sobie znacznie ułatwić życie kupując gotowy marcepan. P.S.2. Polewa czekoladowa pochodzi z zeszytu mojej babci i nieraz ratowała mnie w sytuacjach kryzysowych. Przepis jest bardzo prosty, a składniki zawsze dostępne w każdej kuchni. Polecam go więc szczególnej uwadze czytających. ;-)
Pozdrawiam też tym samym babcię Marysię, która w dzieciństwie śpiewała mi na dobranoc pewną kołysankę, a której nie mogę teraz przestać nucić! "z cukru był król, z piernika paź, królewna z marcepana..."
W gruncie rzeczy obecnie słucham podobnych w klimacie kołysanek. ;-)