Poddałam się. Po raz kolejny. Porzuciłam dietę kopenhaską w 3 dniu :-P Niby nie było tak źle, nie czułam jakiegoś przeraźliwego głodu. Picie dużej ilości płynów naprawdę pomagało. Najgorzej jednak było gdy przychodziła pora posiłków. Mimo ssania w żołądku czułam prawdziwą niechęć do tego, co miałam na talerzu. A wizja podobnie wyglądających następnych 13 dni napawała prawdziwym przerażeniem. Bo najgorsza jest w tym wszystkim monotonia.
Za to w mojej wyobraźni feeria smaków, zapachów i kolorów; miałam fantazje kulinarne jak nigdy dotąd! ;-) W głowie gorączkowo zapisywałam pomysły na nowe dania, jakie koniecznie wypróbuję, kiedy "już będę mogła". Marzenia te boleśnie dość ścierały się z rzeczywistością, więc moja depresja się tylko pogłębiała.
A nie tak miało być! Miałam poprawić swoją formę, a nie fundować sobie epizod depresyjnych zaburzeń zachowania, których ofiarą powoli stawał się biedny, bogu ducha winny, Jędrek. :-P
Poddałam się więc. A może właśnie zawalczyłam? ;-) To drugie słowo lepiej chyba określa bunt, który się we mnie zrodził :-P Niestety, mam wyraźnie naturę hedonistki i bez małych, codziennych przyjemności moje życie traci smak. Dosłownie! ;-)
Co nie znaczy, że nie mogę nadal próbować się zdrowo i niskokalorycznie odżywiać. Wszystkie zbyt obciążające przepisy nadal są odsunięte na bok. Desperacko potrzebuję jednak intensywnych aromatów, zmiennych faktur, zaskakujących połączeń by właściwie funkcjonować - i w kuchni i poza nią.
Na pierwszy rzut realizacji moich kulinarnych marzeń poszła więc zupa marchewkowo-pomarańczowa z imbirem. Czytałam o niej wielokrotnie i fascynowała mnie już od dłuższego czasu, poczynając od opisów Marty Gessler w Wysokich Obcasach. Przepis ten jest fuzją jej przepisu oraz tego opublikowanego przez miesięcznik Kuchnia na Ugotuj.to.
Składniki:
- 2 łyżki oliwy
- 2 ząbki czosnku
- 1 duża cebula
- 4-6 marchewek
- kawałek imbiru (ok. 2-3 cm)
- 2 duże pomarańcze (z jednej połówki ścieram skórkę + z obydwu owoców wyciskam sok)
- 700 ml bulionu warzywnego (może być z kostki)
- sól i pieprz
- świeża kolendra
Przygotowywanie tej zupy było prawdziwą frajdą, czując zapach świeżego imbiru wpadłam prawie w euforię! Bo pachnie nieziemsko :-) Prawdziwie dopieściłam zmysły podgryzając też chrupką marchew czy oblizując palce ze słodkiego soku z pomarańczy...
A efekt końcowy?
No cóż, kontrowersyjny ;-) Zupa wyszła trochę gęsta, ale to nie problem - zawsze można dolać wody. Przesadziłam chyba jednak zbytnio ze skórką pomarańczową :-P Radzę więc na to uważać ;-) Poza tym jednak sprawdza się całkiem dobrze w roli rozgrzewacza - także za sprawą pikantności imbiru i cudownego słonecznego koloru.
Zachęcam do indywidualnych eksperymentów z owym wynalazkiem. :-)
A na pożegnanie - przesłanie! Bo przecież nie byłabym sobą... ;-D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz