czwartek, 13 maja 2010

trzy odsłony szparagów, czyli poznajemy nowe smaki



Szparagowy sezon w pełni. Wszyscy biją na alarm, by nie przegapić, by zdążyć się nacieszyć, najeść na zapas wręcz, aż do następnego maja. W związku z tym radosnym poruszeniem nagle poczułam się skończoną Szparagową Ignorantką i postanowiłam niezwłocznie nadrobić zaległości. W moim domu nigdy nie jadaliśmy tego warzywa, nie złożyło się jeszcze by ktoś mnie nimi częstował. Najwyższy czas więc wyrobić sobie jakąś opinię w tym temacie... ;-)

Zaczęłam od zaopatrzenia się w pęczek szparagów. Zielonych na początek, bo podobno smaczniejsze i łatwiejsze w obróbce.
I tu pojawiła się pierwsza niespodzianka. Okazuje się, że istnieją pęczki i PĘCZKI. :-P Ciężko Ignorantce wśród Stałych Entuzjastów, bo ci drudzy rzadko rozmawiają o rzeczach oczywistych. A taką jest przecież liczebność pęczka. :-P Po żmudnych poszukiwaniach okazało się, że oznacza to około tuzina sztuk. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie gdy w sklepie dostałam "bukiet" prawie 4 razy większy!
Nie ma jednak tego złego. Po podzieleniu go na 3 części, szparagi mogły towarzyszyć mi przez 3 dni, w 3 różnych postaciach.
Ocena mogła być więc też bardziej obiektywna i wielostronna... ;-)

Zaczęłam od jednego z najbardziej klasycznych wydań szparagów: z jajkiem. W koszulce - co nieznacznie podniosło trudność zadania. :-P
Zdecydowałam się ugotować się warzywa w wodzie (technika bardziej mi znana niż gotowanie na parze). Problemem okazał się oczywiście brak odpowiednio wysokiego garnka, ale jako że uznaną techniką, na szczęście, jest także gotowanie szparagów na leżąco w małej ilości wody, poradziłam sobie używając... szerokiej patelni. ;-)
Jak wcześniej pisałam, te zielone wymagają maksymalnie mało obróbki - wystarczy je jedynie umyć (dokładnie! najlepiej pod bieżącą wodą, choć i tak nie uniknęliśmy radosnego zgrzytania piasku między zębami :-P) i odłamać zdrewniałe końcówki. Nie obiera się ich. Wodę do gotowania należy doprawić szczyptą soli i cukru i gotować ok. 5 min. (Wypośrodkowałam sobie tą wartość, bo zalecany w różnych źródłach czas wahał się od 3 d 8 min).
Zrobienie jajka w koszulce polega natomiast na delikatnym zsunięciu płynnego jajka ze spodeczka do wody gotującej się z łyżką octu i pozostawieniu go tam na 3 min. (by białko się ścięło, ale żółtko pozostało płynne). Warto pomóc sobie łyżką i trochę pozagarniać białko by zapobiec powstaniu dużej ilości "farfocli", ale uprzedzam, że temat wymaga wprawy i jeszcze sama nie opracowałam techniki uzyskania "jajka idealnego". ;-)
W każdym razie gdy udało mi się jakoś przetrwać nerwowy proces gotowania szparagów oraz jajka, a przede wszystkim synchronizowania powyższych, ułożyłam na talerzu jedno na drugim. Polałam dość obficie roztopionym masłem i posypałam świeżo mielonym pieprzem.
Efekt ostateczny widzicie poniżej.



Drugi pomysł na szparagi wypatrzyłam wśród przepisów Liski (http://whiteplate.blogspot.com/2008/05/makaron-ze-szparagami-w-kremowym-sosie.html).
Przytaczam go tu w oryginale:

Makaron ze szparagami w kremowym sosie

- 1 łyżka masła
- pół pęczka szparagów (ja wykorzystałam 10 sztuk ;-))
- 1/2 cebuli
- 1 łyżka sera pleśniowego (u mnie Błękitny Lazur)
- 1/2 kubka śmietany (najlepiej tłustej, jak do zupy)
- 1/2 łyżki soku wyciśniętego z cytryny
- szczypta (1/4 łyżeczki) gałki muszkatołowej
- 1 łyżeczka sosu pesto (użyłam gotowego sosu, tym razem ;-))
- świeżo mielony pieprz i sól do smaku

Szparagi obrać, odciąć zdrewniałe końcówki.
Masło rozpuścić na patelni, dodać drobno pokrojoną cebulę, dusić ok. 10 minut na małym ogniu, następnie dodać pokrojone w 5 cm kawałki szparagi. Dusić je ok. 7-10 minut aż zmiękną. Dodać śmietanę, pokruszony ser, sok z cytryny, pesto, gałkę i pieprz. W razie potrzeby - dosolić do smaku.
Podawać z makaronem (dowolnym: kokardki, rurki, spaghetti...).
U Liski wyglądało ładniej, niż tu:



Ostatnia szparagowa odsłona natomiast, objawiła mi się w postaci zupy-kremu. Jest to radosna twórczość własna, luźno oparta o kilka przepisów znalezionych w sieci.
Wśród składników (na 2 porcje) znalazły się:

- 15 sztuk szparagów (czyli pęczek i trochę ;-))
- 2 małe ziemniaczki
- 1 cebula
- 1 łyża oliwy
- 0,5 litra bulionu
- garść liści bazylii
- kilka gałązek tymianku
- śmietanka do zupy
- sól, pieprz

Na oliwie podsmażyłam posiekaną cebulkę, po czym dorzuciłam do niej pokrojone w kostkę ziemniaki i zalałam wszystko bulionem, by razem się dusiły. Po około 10 min. wrzuciłam pokrojone szparagi i gałązki tymianku (związane ze sobą, by wyjąć je za chwilę, gdy oddadzą aromat). Gdy warzywa zmiękły, dodałam bazylię i zmiksowałam całość. Na końcu dolałam śmietankę (oraz trochę wody bo krem był zbyt gęsty) i doprawiłam do smaku.
Podałam posypaną startym oscypkiem (z braku parmezanu, ale efekt wart polecenia).



Podsumowanie?
Hmmm... mam problem ze sformułowaniem jednoznacznego wniosku. Przyznam, że pierwsza styczność ze szparagami była wręcz rozczarowaniem. Mimo naprawdę dobrych chęci nie potrafiłam dopatrzyć się niczego niesamowitego w ich smaku. Pierwsze skojarzenie miałam z fasolką szparagową i tym samym wnioskuję, że zbieżność nazw nie jest przypadkowa. ;-) Smaczne, owszem, ale co w nich wyjątkowego? Szparagi z makaronem były super, ale tam całą pracę zrobił przepyszny sos. Zupa też godna polecenia, ale krem z groszku ani brokułów w niczym jej nie ustępują - mimo, że uważane są za mniej wykwintne...
Myślę, że jeszcze kiedyś wrócę do szparagów. Chętnie wypróbuję je w sałatkach czy w wersji zapiekanej. W końcu lubię wszystkie zielone warzywa. Jednak nie przyłączę się chyba do powszechnie panującego kultu. Wolę czcić szpinak! ;-D

1 komentarz:

  1. No to teraz już wiem, jak mniej więcej mogą smakować szparagi ;-) Fasolkę szparagową lubię więc... kto wie, może kiedyś się połaszę ;-)

    OdpowiedzUsuń